Poznajcie Olę Rejent, magistra ekonomii, który na co dzień zajmuje się projektowaniem wnętrz. Prywatnie żona Kamila oraz mama 4-letniej Zosi i 2-letniego Gutka. W wolnych chwilach lubi spotykać się z bliskimi jej sercu ludźmi, wygadać się, pośpiewać, oglądać smutne filmy i poruszające spektakle, czytać otwierające głowę książki, czuć wolność jeżdżąc na rowerze i karmić swoje poczucie estetyki poprzez oglądanie pięknych miejsc i rzeczy.

Ola, skończyłaś Szkołę Główną Handlową, a pomagasz ludziom w urządzaniu ich własnych domów. Jak to się stało? Opowiesz nam o swojej zawodowej drodze?

OR: Architektura zawsze sprawiała, że szybciej biło mi serce. Pamiętam że, gdy w podstawówce dostałam pod poduszkę album o architekturze to był dla mnie najlepszy prezent w życiu. W liceum myślałam o tym, żeby zdawać na studia architektoniczne i przez pierwsze pół roku klasy maturalnej chodziłam na zajęcia z rysunku w lubelskim oddziale SARP, ale potem odpuściłam i za namową taty zdecydowałam się na zdawanie na SGH, szkoły, która miała miano tzw. „uczelni gwarantującej dobrą pracę”. Po studiach podejmowałam różne prace odpowiadające mojemu wykształceniu. We wrześniu 7 lat temu przeprowadziłam się do mojego teraz już – męża Kamila, do mieszkania, którego nikt nie odświeżał od 1978 roku.  W prezencie urodzinowym dla siebie wybrałam się na kurs projektowania wnętrz, żeby je odnowić. Sam kurs i potem pierwszy projekt wnętrz sprawiły mi wielką radość i ogromną satysfakcję. Następnie zaczęło się od projektów dla znajomych znajomych, a potem już tak poleciało, że mimo braku strony www i wymarłej strony fejsbukowej (ollabe), jestem polecana do kolejnych projektów. Po drodze zrobiłam sporo kursów komputerowych ze specjalistycznych oprogramowań do projektowania i wizualizowania wnętrz oraz ukończyłam świetne studia podyplomowe na łódzkiej ASP. Od kiedy są z nami dzieci, zawodowo zajmuje się już tylko i wyłącznie projektowaniem. W planach na 40 urodziny mam architektoniczne studia inżynierskie.   

Lubisz swoją pracę? Co ona Ci daje?

OR: Muszę odpowiedzieć na to pytanie niejednoznacznie. Z jednej strony bardzo lubię wyobrażać sobie jak dane wnętrze można przemienić lub zbudować coś z niczego i przyczynić się do poprawy czyjegoś życia. Ja głęboko wierzę w to, że czym się otaczamy w życiu, mimo, że są to „tylko” rzeczy materialne, ma ogromny wpływ na funkcjonowanie naszego ciała i psychiki. Bardzo lubię tą kreatywną część tego zawodu i taką trochę psychologiczną. Bardzo lubię też wszelakie zagadnienia techniczne oraz nowe materiały i mam ciągłą chęć uczenia się. To mi się akurat w tym temacie w ogóle nie nudzi. Gorzej wychodzi mi starcie z tzw. rzeczywistością. Nie mówię tutaj o ograniczeniach budżetowych, bo akurat one wg mnie wyzwalają większe pokłady pomysłowości, chociaż wiadomo, że większy budżet na dużo więcej też pozwala. Bardziej chodzi mi o otwartość ludzi na zmiany i ryzyko. Dlatego zawsze, z jeszcze bardziej otwartym sercem, witam tych odważnych klientów, którzy potrafią mi w pełni zaufać. Projektowanie wnętrz to także ogromna sztuka kompromisu, czego, muszę przyznać, dopiero się uczę. Konfrontujesz się z różnymi osobami, z ich uwagami, co do Twojej pracy i dla mnie kiedyś dużo gorzej było je przyjmować. Ciągle walczę ze sobą, żeby nie odbierać ich osobiście, tylko przyjmować, że ktoś może mieć inny gust, inne wyobrażenie i moją rolą jest, żeby to wszystko wyważyć. Czuję dumę i satysfakcję, jeżeli wychodzą z tego cuda, na które nie mogę się napatrzeć. Szczególnie ważny jest dla mnie harmonijny i odważny dobór kolorów, których odbiór przez ludzkie oko ma wymiar terapeutyczny. 

Nie wiem na ile to słowa mojej mamy powtarzane mi zawsze, żebym nie była „tylko” w domu, a na ile to czasy w jakich żyjemy i inne inspirujące kobiety wokół, a jeszcze z kolejnej strony wewnętrzna potrzeba, ale chyba każde z powyższych przyczyniły się do tego, że źle czułabym się sama ze sobą, z poczuciem swojej wartości, jeżeli byłabym „tylko” mamą. Wierzę, że kobiety mają naturalne predyspozycje do troszczenia się o innych, ale nigdy kosztem siebie samej. Dbam o siebie m.in. właśnie pracując. Żeby się rozwijać, być zadowoloną z siebie i w jakiś sposób niezależną.          

Pracujesz z domu? Jak układasz sobie dni, żeby pracować i zajmować się dziećmi? Jak dzielicie się obowiązkami z mężem?

OR: Pracuję z domu, ale na tzw. pół etatu. Jest to takie trochę umowne „pół etatu” w mojej głowie, bo bywają dni, że nie uda mi się w ogóle usiąść do komputera, a czasami część nocy muszę zarwać, żeby dokończyć coś pilnego. Zosia chodzi do przedszkola a Gutek do żłobka, więc poza sytuacjami chorób, czy też zamknięcia placówek, mam ten czas pomiędzy godziną 9 a 15-16 do dyspozycji. Jest to i dużo i niedużo czasu, bo jednak staram się w tym czasie też zrobić coś dla siebie, zarządzić gospodarstwem domowym (pranie, sprzątanie, rachunki, czasami zakupy i gotowanie), no i właśnie pracować. Idealnie jeżeli udaje mi się pierwsze 1,5 h spędzić na ogarnięciu mieszkania i poćwiczeniu jogi. Potem, po prysznicu, z fajnie nastrojoną głową i rozgrzanym ciałem mogę w spokoju usiąść do pracy. I tutaj muszę mieć te 4-5h czasu, gdzie siedzę ciurkiem przy komputerze, bez tzw. „rozpraszaczy”. To takie, wg mnie, minimum, żeby wejść głęboko w zadania projektowe. Potem jadę po dzieci i już poświęcam im 100% uwagi, bo po pierwsze lubię spędzać z nimi czas, a po drugie wiem, że takie połowiczne „bycie z dzieckiem” jest męczące dla obydwu stron. Fajnie jak jest to przyjemny czas też dla mnie, więc lubię się z nimi włóczyć w różne miejsca, czytać książki, które i mi się podobają, bawić zabawkami, które są też dla mnie atrakcyjne. Kamil pomaga mi rano przy wyprawianiu dzieci i razem je także rozwozimy, potem przyłącza się do naszych zabaw ok. 18. Wcześniej przygotowuje nam obiad i różnie to bywa, ale staramy się ok. tej 17 zjeść razem. Czas wieczorny, od kiedy tylko na świecie pojawiła się Zosia, przeznaczamy na wyciszenie się, więc przygaszone światło, cichsza muzyka, kąpiel i czytanie to u nas podstawa wspólnego wieczoru. 

Co sprawia Ci najwięcej trudności? Mam na myśli godzenie roli mamy z rolą projektantki

OR: Praca w domu jest swego rodzaju luksusem i pozwala oszczędzić bardzo dużo czasu, tylko trzeba nauczyć się trudnej sztuki żonglowania pomiędzy domem a pracą. I właśnie ta żonglerka sprawia mi najwięcej trudności, wciąż uczę się dobrej organizacji.  Wychodzę z założenia, że w danym przedziale czasu jest się albo mamą albo projektantką. Czasami udawało mi się zabrać dzieci na poszukiwania lub zakupy wnętrzarskie w ramach spędzania wspólnie czasu, ale to jednak jest męczące i zdecydowanie wolę tak włóczyć się sama.  Jestem typem perfekcjonisty nastawionego na szczegóły, więc często brakuje mi dystansu i takiego ogólnego schematu działania. Często grzęznę w zbytnich detalach czy to pracy, czy to życia rodzinnego, co konsumuje za dużo czasu. Perspektywa długiej noc bez kogokolwiek nad głową bywa dla mnie kusząca i tutaj łatwo popłynąć i nagle obudzić się, że jest już 4 rano, a ja dalej siedzę nad projektem. Niewyspanie wpływa na moją formę kolejnego dnia i ogranicza moje pokłady cierpliwości. Więc – organizacja, to jest moje duże wyzwanie. 

Jakie są Twoim zdaniem kluczowe czynniki sukcesu w łączeniu roli mamy z aktywnością zawodową? 

OR: Kluczowa jest, co dość oczywiste, możliwość zostawienia dzieci pod właściwą opieką, wtedy część mózgu, która po urodzeniu dzieci podobno już na zawsze jest zaprogramowania na martwienie się o nie, może się ciut zmniejszyć i zostać zagospodarowana na pracę. Ale też jednak pewna elastyczność pracy, która niestety nie w każdym zawodzie i sytuacji ekonomicznej jest możliwa. Wsparcie psychiczne, żeby nie dać sobie wmówić, że jesteś niewystarczająco dobrą mamą skoro nie jesteś nią na pełen etat. Pogodzenie się, że nie wszystko układa się idealnie i pozwolenie sobie na gorsze momenty zarówno w jednej, jak i drugiej roli. Ważne jest też, żeby być dla siebie dobrą i jednocześnie nie odpuszczać jak tylko pojawiają się większe trudności w godzeniu tych ról. Mieć komfort i umiejętność mówienia „nie”.

Moje ostatnie pytanie dotyczy przyszłości- jakie są Twoje plany i marzenia na przyszłość? Podzielisz się z nami?

OR: To wyjątkowo trudne pytanie i chyba nie chcę na nie bardzo konkretnymi słowami odpowiadać, bo jednak ciągle szukam siebie i powoli pozwalam sobie na snucie marzeń. Wiem, że chciałabym móc uczyć się od najlepszych, mam w sobie ogromną ciekawość i taki głód wiedzy. Ciągnie mnie, żeby może pomieszkać w innej części świata, być bardziej odważną. A z drugiej strony stworzyć coś tu blisko, może jakiś nieduży, praktycznie samowystarczalny domek z ziemianką na warzywa w ogrodzie. Mam też takie marzenia dotyczące siebie samej, swojego rozwoju emocjonalnego i wypracowania bardziej „chłodnej głowy” z pozostawieniem „gorącego serca”. A jeżeli chodzi o bycie mamą to marzy mi się zapewnić im bezwarunkową akceptację i taką przestrzeń do poznawania jak najróżniejszych rzeczy, ludzi i miejsc, żeby wyrośli na dorosłych z otwartymi głowami i dobrymi sercami, ale znających własną wartość i potrafiących stawiać granice. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

logo niw Sfinansowano z Narodowego
Instytutu Wolności ze środków
Programu Rozwoju Organizacji
Obywatelskich na lata 2018-2030.
logo proo
rodzic w mieście logo Projekt realizowany jest
przez fundację Rodzic w Mieście